Niutek i joga i bąk

Nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że wezmę własne niepełzające dziecię na zajęcia z jogi.

Przede wszystkim dlatego, że nie sądziłam, iż i ja na nie trafię. Medytacja i pochodne, wsobne i ksobne patrzenia, są nie dla mnie, choć od dawna mnie interesowały (szczegóły w tym oto wpisie http://doktorant-na-obczyznie-londyn.com/2011/11/01/jak-czlowiek-z-adhd-przysiadl-do-medytacji/ ). Interesowały jako coś absolutnie niemożliwego do ogarnięcia i zrobienia, bo nie da się wyłączyć swojego mózgu inaczej niż przy pomocy celnego uderzenia weń dużym młotkiem lub odcięciem tegoż od reszty ciała przy pomocy np. maczety. Tak sądzę.

Ale- wieść przyszła od pewnej francuskiej mamy, że mom and baby yoga w Belfaście dobrze robi mamom i dzieciom emigrantów- pomaga w socjalizowaniu się z trochę innymi mamami, niż te, które chodzą na osiedlowe spotkania mom and toddlers (pamiętajmy, że moje osiedle w Belfaście zaludniają bezrobotni i kryminaliści) oraz uczy różnych gier i zabaw, które stymulują mózg dziecka.

Lubię stymulacje mózgowe i zakładam, że Niutek też.

Zatem po spakowaniu tony rzeczy (kazda wycieczka z niemowlęciem to akcja strategiczno-logistyczna na bardzo wysokim poziomie zaawansowania), pojawiliśmy się na zajęciach jogi.

Niutek nie wyraził zainteresowania. Zażądał, by go oprowadzić na ramionach po całej sali, obejrzał inne niemowlęta, oślinił jedną z nadgorliwych mam, która chciała się z nim przywitać, po czym wbił krytyczny wzrok w swoją własną matkę, gdy ta wyduszała ze sponiewieranego ciążą ciała elastyczność mnicha buddyjskiego.

Uśmiechnął się przy pozycji czapli.

Niutek wszakże uśmiecha się, jak jego mama. Jednym kątem ust. Kpiąco.

Być wykpionym przez niespełna czteromiesięczne niemowlę- to duze wyzwanie. Tym bardziej, ze pouczenia ani stanowcze napominania żadne nie wchodzą w grę.

Jego mama też uśmiechnęła się kpiąco, gdy prowadząca, przemiła zresztą kobieta z obłąkanymi oczami (mleko sojowe, weganizm, zastanawiajaco szczęśliwy uśmiech na twarzy, niezależnie od pogody oraz wiadomości o IRA, reagująca na wszystko ochami i achami pełnymi takiego entuzjazmu, że wierzę, iż bierze dużo Prozacu), poprosiła nas, mamy, byśmy dotknęły się w trzecie oko.

Oczywiście, jako że myślę obrazami, wyobrażałam sobie, ze pakuję kciuki w gałkę oczną, wysuwajacą się, na potrzeby zajęć z jogi, ze środka mojego czoła. Gdzie Cyklopi mieli trzecie oko? Skoro mieli jedno? Czy to trzecie było owym jedynym, zatem skoro ono miotalo energią, to gdzie się schowały pozostałe dwa, te od standardowego widzenia? Co widzieli zatem Cyklopi?

Aury jeno?

Na podczerwien bowiem działali?

I co jedli?

Niutek okazał się nadzwyczaj łaskawy, bo nie ryknął ni razu, choć był niebezpiecznie blisko, gdy zawieszona nad nim śpiewałam mu głosem zaiste himalajskim (a zatem szemrząco-uspokajającym) piosenkę o Mr Cloud, który ma trysnąc deszczem (najwyraźniej jest to wersja irlandzka, wyspiarska- w normalnych krajach śpiewa się o słońcu. Zwłaszcza dzieciom).

Wtedy Niutek zaprotestował. Słusznie. Prawdopodobnie poczęty został na Sycylii, nie mógł zdzierżyć szkodliwej indoktrynacji meteorologicznej.

Pod koniec jogi (półtorej godziny) nakazał, by go natychmiast nakarmić, po czym usnął, zawieszony na mej piersi snem zaiste kamiennym.

Nawet jego straszny wielooktawowy bąk go nie obudził.

A zwykle budzi, wywołując na niutkowej twarzy wyraz zaskoczenia i dezaprobaty.

Kimnął się w nirwanie.