Lubię patrzeć na soczewicę. Maleńkie płaskie ziarenka. Sliczne. W trzech kolorach.
Wybrałam zielony, żeby było po irlandzku, choć mieszkam w Wielkiej Brytanii. Albo w Irlandii okupowanej przez Brytyjczyków, czyli Irlandii Północnej, jak kto woli.
Soczewicę znalazłam czerwoną. I żółtą. I zieloną.
Zielono mi… (przepraszam za te wiosenne wtręty, ale jestem właśnie na lotnisku w Glasgow- Szkocja zakwitła, a Szkocja bura jest. I wiosna mi w głowie od tego niespodziewanego słońca szkockiego, które rozswietla płytę lotniska pod niebiesko-sycylijskim niebem…)
Się bierze słodkiego ziemniaka (jakżeby inaczej:).
Zasmaża z cebulką do zeszklenia tejże, dodając jedną małą marchewkę. Wszystko ładnie pokrojone.
I po zeszkleniu, dodaje się pół garski soczewicy, zalewa wodą (może być z organiczna kostką rosołową bezssolną dla dzieci) i pichci na małym ogniu 20 minut.
Całość rozdziabać widelcem, jesli niemowlę już gotowe do większych kawałków. Nasze już jest.
Zaskakująco smaczna potrawa. Niemowlę lubi.
Dla czytelników skatologicznych- kupa potem piękną jest i potężną.
(Dzieciecia, nie rodzica 😉