Jak nie obchodzić świąt… i cieszyć się z nich :)

Nie obchodzimy świąt. Jako tzw. lapsed catholic, porzuciłam święta jakiś czas temu, Osobisty Konkubent też, a Isaak maleńkim stworem będąc, jeszcze nie rejestruje istoty tradycji. W tym roku nie uczestniczymy. Się to zmieni, gdy świadomość Izaaka zacznie stawac się bardziej receptywna. Dyskusje w domu na ten temat już trwają. Na temat zakresu ustępstw, tradycji, kuchni i, co przecież najważniejsze, metafizyki.

Choinka jednak w domu jest, ma jakieś trzydzieści centrymentrów smukłości i znajdują się na niej trzy ozdoby: jedna od Babci Izaaka, dwie od Przyjaciół. I to by było na tyle. Stoi na stole kuchennym, czyli tam, gdzie spotykamy się najczęsciej.
My, czyli nasza trójka.
Mamy podejście mocno schizofreniczne, jak pewnie pomyślą nieżyczliwi. Ci, którzy będą szukać w tym wpisie jakiejś logiki i konsekwencji, niech przerzuca się na dział ekonomiczny w Wall Street Journal. Piszę o życiu w jego najprawdziwszej odsłonie, czyli wśród wątpliwości, pytań, marzeń, pragnień. O etapie, kiedy szuka się tożsamości rodziny. Nawiguje pośród przyzwyczajen, naleciałości, obowiązków, wyobrażeń.

Szuka nie tożsamości jednostki, ale małej grupki, nas. Szuka się – gdy się jest z różnycb miejsc świata, z różnych rodzin, po różnych doświadczeniach, szuka się wspólnego mianownika, uczciwości i przejrzystości. Dla nich na razie zawiesiliśmy obchodzenie Świąt.
Bo nie wiemy i pytamy, co, dlaczego, jak. Ma to związek z wiarą i niewiarą, z otoczeniem, presją i poczuciem wolności.

Poza choinką, będzie bigos. Miało go nie być, ponieważ wyparłam – nigdy w życiu nie robiłam bigosu i przeczytawszy przepis, uderzył mnie i przestraszył stopień komplikacji. Umiem zrobić khoresh-e-sabzi, penne alla Norma czy paellę Valenciana, ale bigos i pierogi, moim zdaniem, wymagają kunsztu i cierpliwości staropolskiej, prawdziwej, sumiennej gospodyni domowej, czyli oddania i finezji o skali mi nieznanej (nic dziwnego, że kuchnia polska uważana jest za trudną).

Więc bigos będzie robiony przez Osobistego Konkubenta, ponieważ ten miły sercu memu człowiek, który w radosnej antycypacji rozkoszy z drżeniem czeka na wszelkie potrawy, jakie pichcę i akceptuje wszystkie moje kulinarne wybory, tym razem, usłyszawszy, ze się wycofuję z bigosu, wpadł w szał (szał fotografa to rzecz specyficzna – to pełna niechęci cisza i ból rozczarowania, emanujący z wszystkich porów ciała. Odczuwalny tylko przez tych, którzy są emocjonalnie bardzo blisko).

Nie przyjął do wiadomości mojego wyparcia, choć “wiedziały gały”, prawda, “co brały”, gdy na jedną z pierwszych randek poszliśmy do Yas Restaurant w Londynie, gdzie jadają głównie Persowie.

Kebaby. Z ryżem, masłem i cebulą.

Rozdaliśmy świąteczne kartki sąsiadom. Odpowiadamy na spersonalizowane życzenia (przepraszam zatem tych, którzy nas otagują w zbiorczych wiadomościach. Jestem pod tym względem konserwatywna i reagować na masówki nie będę, ale na wszystkie indywidualne życzenia odpowiem z wdzięcznym sercem). Mamy w lodówce dużo pysznego jedzenia nieswiątecznego oraz lampki przewieszone w kuchni, biegnące wijącą się ścieżką wzdłuż szafek.

Przyjaciele nasi celebrują różne tradycje, więc dostosowujemy nasz entuzjazm do ich uczuć i potrzeb. Przyjaciele Żydzi teraz będą obchodzić Chanukę, muzułmanie zauważają, że narodził sie Jezus, ich prorok, ale niekoniecznie obchodzą te urodziny. Ateiści i agnoistycy ułatwiają nam sprawę, chrześcijanie- radują się na nadchodzący czas, a my kibicujemy im w tej radości, współdzielimy, z szacunkiem współodczuwamy, choć nie uczestniczymy.

To teraz. To dziś. Jak będzie wyglądał następny rok- zalezy od Izaaka.
I od wspomnień. Moje są dobre- dzięki baśniom, książkom, dzięki wyobraźni mojej rodziny, która, kolebiąc się na różnych, bardzo trudnych zakrętach zycia, przekazała mi wolność i śmiałość w podejmowaniu decyzji, jak próbować żyć.
Co brać, co odrzucać, przy czym się zatrzymać. Co przemyśleć.
Czego Izaak spróbuje, zależy w dużej mierze najpierw od nas- zaludnimy jego swiat i elfami i swiętym Mikołajem i wróżkami i reniferami. I może zrobię pierogi.

Ale teraz postrzegamy magię swiąt jako magię czasu dla nas- który spowalnia, byśmy mogli wspólnie pobyć, nie przy wigilijnym stole, ale na podłodze wśród zabawek i chusteczek pokatarowych syna, nie na pasterce, ale w łóżku w trójkę wieczorem, kiedy pierwsze gwiazdki staną się dziesiątymi, a my ułożymy głowy do snu, myśląc o tym, że duża część świata przezywa ważne i piękne chwile i że chcemy, by miała ich jak najwięcej.
Czego życzę z całego serca wszystkim tym, których takie życzenia, odarte z metafizyki i duchowości, nie obruszą.

Piękna i światła, czy, jak zawsze kończył maile mój niegdysiejszy przyjaciel, Żyd, który przeżył Holocaust, “love and light”.
Wszystkim.

Rok temu o 9.15 :)

wrzasnęło strasznie i pojawiło się na świecie małe, czerwone, ciemnowłose. Poraziły je lampy. Najpierw dostał je tata, którego zalały tony czułości. Mama, podpięta do rurek i przewodów, dostała je po kilkunastu sekundach. Utytłane niemowlę, które patrzyło jej w oczy z zadziwieniem.

Troszkę zmarznięte, troszkę ciekawe, przestraszone, wydmuchowało z ust  oddechy, które trafiały w moje nozdrza- powiewy świeże, nowe, pierwsze..

Teraz niemowlę stało się rocznym płowym blondynem.
Śpi z dwoma smoczkami w rękach i jednym w ryjku, bo tak.
(Mamy gotowe zaserwować mądrości dotyczące smoczków, proszone są o cierpliwe zmilczenie)
Smieje się histerycznie na widok kaczek.
Uwielbia kuskus z wołowiną.
Przejadły mu się wszelkie crumble.
Lubi łapać krople deszczu spływające po oknie.
Lubi obserwować drogę, gdy jedziemy autem na wycieczkę.
Próbował jeść piasek, gdy pojawił się po raz pierwszy na plaży. Próbował i zjadł. Obserwowaliśmy potem jego kupę z zapartym tchem, ale piasek się najwidoczniej wchłonął.
Gdy usłyszy otwieranie zmywarki do naczyć, przypełza galopem plaskatym (plask-plask- łapki uderzają o gołą podłogę) z końca kuchni, żeby móc wyciągąc wspólnie talerze.
Z pralki usuwa pranie.
Wsadza głowę do suszarki i ładuje do niej własne zabawki.
Lubi sok jabłkowy. Z sześciu jabłek. Ale woli mleko.
Budzi się trzy razy w nocy.
Kocha przytulanie. Ale na własnych warunkach i zasadach. Jest trochę jak kot.
Na widok mamy przyspiesza plaskaczo.
Kiedy mama gotuje, wspina się na krzywe nóżki swoje i trzyma ją za spódnicę, co przywodzi na myśl wszystkie ludowe powiedzenia, o dzieciach wiszących u sutych kiec gospodyń domowych.
Kiedy mama usiłuje coś pisać, wpełza i bębni po klawiaturze.
Przedpołuniową drzemkę konsumuje najchętniej w foteliku samochodowym.
Makaronu spaghetti do ust nie weźmie. Z przyjemnością rozdziabie go na pogłodze albo zawiesi na palcu, jak robaka. Chętnie za to wrazi do ust kamienie.
W wannie, gdy kąpiemy się we trójkę, rozchlapuje wodę niczym rozszalały potwór z Loch Ness. Z rykiem radości.
Przestaje płakać, gdy mu śpiewamy basem.
Uwielbia trzaskać drzwiami.
Stawać u podnóża schodów i chichotać.
Obserwować kółka wózka, gdy niesiony przez mamę.
Kiedy słyszy nadlatujący samolot, kamienieje z zachwytu i szuka go wzrokiem z otwartą szeroko buzią.
Czasem pozwala na bezproblemowe wyszorowanie wszystkich sześciu zębów.
Lubi poranny tościk, zawsze dawany mu po kaszce. Z tym że tościk musi być z ciemnego pieczywa.
Przy kolacji jest zwykle trochę marudny, włączamy mu więc od czasu do czasu szwedzkiego szefa kuchni z Muppetów. Wtedy wcina z uśmiechem.
Nie znosi wycierania niemiłosiernie upaćkanej poposiłkowej buzi.
Zawsze wypatrzy sokolim wzrokiem każdą domowa usterkę- jakąś rozdartą wykłądzinę, wystajacą śrubkę, odchodzący panel.
Płacze, gdy obok przejeżdża policja lub karetka pogotowia na sygnale.
Porusza sie trawersem.

Uśmiecha sie do obcych ludzi.

Był w kilkunastu pubach, kilku restauracjach, na spotkaniu z najsłynniejszym fotografem świata McCurrym (przesiedział cale cichutko, wpatrzony w ekran ze zdjeciami), towarzyszył nam przy przygotoywaniu materiałów dla polskiej telewizji, pełzał po pokojach lokalnych organizacji charytatywnych, gdy mama przeprowadzała mediacje między rozsierdzonymi rodakami a lokalnymi mieszkancami, siedział w księgarniach, latał samolotem, przemierzał Wielką Brytanię autokarami, samochodami i metrem. Był w lesie, nad oceanem, nad morzem, obserwował czaple nad rzeką Lagan i cieszył sie na widok spuszczonych ze smyczy wielkich psów.

Był i na ultralojalistycznej Shankill Road. I w dzielnicy dysydentów republikańskich.

Uczestniczył w nocnych Polaków rozmowach.
Osikał nam auto i nas.
Przestraszył kota sąsiadów.

Kiedy rano się budzi, przeciąga się rozkosznie, nie zwracajac najmniejszej uwagi na to, że jego łapki bodą nasze obolałe ciała. I kiedy otwieramy żaluzje i do pokoju wpada światło, wybucha szczęśliwym śmiechem.
Cieszy go bowiem każdy dzień.
Nas też.

Wszystkiego najlepszego, najukochańszy synku!
Kochamy Cię dziko.

Pora na pora

Niemowlę pokochało pora.

Pora zasmażanego na masełku. Troszkę. Do połówki drobno pokrojonego zasmażonego pora dodać drobno pokrojonych kilka młodych ziemniaków. Zalać wodą z kostką specjalną dla niemowląt.

Gotować do miękkości. Wodę wylać. Poczekać aż ciutkę przestygnie całość, rozdziabać widelcem lub użyć blendera i na koniec dodać mleko lub jogurt naturalny, w ilościach, jakie odpowiadają smakowo przygotowującemu danie.

Wychodzi coś w rodzaju uwielbianego przeze mnie brytyjskiego champ (Irlandczycy twierdzą, ze to danie irlandzkie, oczywiście).

Wspaniałe. Syn kocha i zjada nadspodziewane ilości za jednym zamachem.

Smacznego. 😉

morele i jabłka. Bakłażan- w życiu. Decyzje Izaaka.

W lodowce nic, a tu trzeba jakis deserek dla synka. Jak w tuwimowskich “Oparach absurdu” :), przeklejam:

CO PODAĆ DO STOŁU, GDY PRZYJDĄ GOŚCIE, A W DOMU NIC NIE MA
Świeżo upieczoną indyczkę pokrajać w plasterki, wyłożyć na półmisek, ubrać kaparami i sałatą z pomidorów. Funt łososia, trzy pudełka sardynek, szczupaka na zimno, pasztet ze zwierzyny i kilka śledzi marynowanych, zimne mięsa — rozłożyć na półmiskach i rozstawić na stole. Kilka butelek wódki i wina, trochę owoców, czarna kawa i likiery — i ta zaimprowizowana naprędce kolacyjka zadowoli najwybredniejsze gusta.

Chłe, chłe. Ale nie. Pustki były faktyczne.

Wyjmuję z koszyka suszone morele. Z miseczki z owocami – dwa jabłka. Wszystko siekam stosunkowo drobno. Do rondelka z gorącą wodą i gotuję, aż owoce zmiękną.

Do blendera (albo nie). Można dodać sos klonowy, jesli jabłuszka nie były za słodkie. Miodu nie- do pierwszego roku życia.

Izaak uwielbia.:)

 

Acha- w suszonych morelach jest siarka, na któą niektóre dzieci moga zareagować alergicznie, więc baczeć trzeba na skórkę dziecięcą po zaserwowaniu. Izaak alergii nie ma na razie żadnych, poza ryżem dla dzieci firmy Cows and gate, co zaskoczyło nawet lekarza.

 

I odsłona druga: jest coś, czego Izaak nie tknie. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, jest to … bakłażan. Serce me w strzępach. Brytyjska służba zdrowia zaleca, by, gdy dojdzie do stanowczego odrzucenia smaku, spróbowac jeszcze raz za jakiś czas. Izaak dostał pieczonego bakłażana z ociupinką czosnku i tartym serem. Zaprezentował szereg  odruchów wymiotnych. Hm.

 

zwykły ziemniak, zwykły por

Nie lubię ziemniaków, chyba że są w formie puree z mlekiem i szczypiorkiem i szczodrą ilością masła, co się w Irlandii Północnej nazywa champ. Takie ziemniaki odbierają mi zmysły i mogę zjeść od razu tonę, bez niczego.

Ziemniaki z wody, ziemniaki zapiekane (nie w ognisku. W ognisku lubię, ale kto robi ogniska w XXI wieku? Poza politycznie zorientowanymi i nieorganicznymi – płoną opony-  ogniskami w Irlandii Północnej?), ziemniaki smażone- nie dla mnie. Chyba że je ubić, wtedy zjem, zwłaszcza z sosikiem jakimś i sałatką. Ech, głód zagląda mi w oczy. Lunch time i pachnie sobie pięknie wielonarodowościowymi daniami w miejscu, gdzie pracuję.

Ale ad rem.

Ziemniaka i pora w kuchni ma chyba każdy/a..

Poza może Donaldem Trumpem.

Irlandczycy mają, bo to ich staple diet.  Poza mrożonymi frytkami, naturalnie.

Okazuje się, że Izaak lubi ziemniaka i pora w konfiguracji, którą poniżej przedstawię.

Zeszklić  na maśle pora (mały kawałek), pokrojonego stosunkowo drobno. Dodać dwa ziemniaki. Zalać wodą, dodać kostkę rosołową specjalną bezsolną dla dzieci (do pierwszego roku życia ich nerki nie dają sobie rady z solą). Dziesięć minut na małym ogniu. Można potem dodać na sześć minut mrożony groszek albo mrożoną kukurydzę.

I już.

Zielone, smaczne.

🙂

 

A gdyby tak dziecięciu dac chicken curry?

Izaak kocha chicken curry miłością występną, jak pięknie takie uczucie określała moja była teściowa.

Mama Izaaka teraz produkuje jedzenie w ilościach przemysłowych, bo wróciła do pracy ( a nawet awansowała w pewnym sensie – jest teraz strategiem, gap-spotterem i analitykiem. O tym kiedy indziej, ale miły ten fakt, fakt zmiany stanowiska, ukoił roztrzęsione nerwy, spowodowane opuszczaniem synka na kilka dni w tygodniu).

Zatem mama Izaaka kompensuje dziecięciu swą nieobecność- pysznym jedzeniem.

I tak: pierś kurczęcia pokroić w kwadraciki albo inne bryły. Bo i tak pójdą się mielić.

Na oliwie zeszklić małą cebulkę w towarzystwie małej marchewki. Dodać czosnek, szklić. Dodać kurczaka i smażyć 4 minuty (tak chce Anabel Karmel). Dodać pastę curry (łyżeczkę- do kupienia w dobrych supermarketach albo szczyptę przyprawy curry. Jak najłagodniejszą wersję tejże wybrać, co by dziecięcia w smoka nie zamieniać). Dodać ciutkę pasty pomidorowej (passata jest dobra), 100 g mrożonego zielonego groszku, łyżkę mleka kokosowego, jedno pokrojone jabłko i zalac całość kostką dla dzieci, czyli bezsolną.

1o minut gotować albo do zmiękczenia warzyw i mięsiwa.

Potem do blendera albo pod widelec, jeśli dziecię skore do gryzienia i żucia.

Można serwować z ryżem. Izaak dostaje ryż basmati, bo tylko taki ukochaliśmy rodzinnie.

Bon apetit.:)

Skumbrie w tomacie, choć nie- tuńczyk

Ryba. Tuńczyk. Nie z puszki tuńczyk jest diablo drogi, z puszki niedrogi i całkiem zdrowy, jesli w oleju.

Niech dziecię zje.

Na masełku zeszklić cebulę. Dodać tuńczyka. Dodać pastę z pomidorów, zwaną passata. Albo wczesniej z cebulą zeszklić dwa drobno pokrojone pomidory, po usunięciu pestek, skórek i innych naddatków.

Dodać ser starty. Dodać ugotowany makaron. Nie al dente, bo Izaak ma dwa tylko dentes, więc nie doceni.

My kupujemy małe gwiazdki makaronowe, żeby Izaak poświęcił chwilę zadumy wszechświatowi, jak jego wielki imiennik.

Izaak lubi tuńczyka w tej postaci.

Mama lubi tuńczyka w tej postaci.

🙂

Trzy kolory: zielony (soczewicą w syna)

Lubię patrzeć na soczewicę. Maleńkie płaskie ziarenka. Sliczne. W trzech kolorach.

Wybrałam zielony, żeby było po irlandzku, choć mieszkam w Wielkiej Brytanii. Albo w Irlandii okupowanej przez Brytyjczyków, czyli Irlandii Północnej, jak kto woli.

Soczewicę znalazłam czerwoną. I żółtą. I zieloną.

Zielono mi… (przepraszam za te wiosenne wtręty, ale jestem właśnie na lotnisku w Glasgow- Szkocja zakwitła, a Szkocja bura jest. I wiosna mi w głowie od tego niespodziewanego słońca szkockiego, które rozswietla płytę lotniska pod niebiesko-sycylijskim niebem…)

Się bierze słodkiego ziemniaka (jakżeby inaczej:).

Zasmaża z cebulką do zeszklenia tejże, dodając jedną małą marchewkę. Wszystko ładnie pokrojone.

I po zeszkleniu, dodaje się pół garski soczewicy, zalewa wodą (może być z organiczna kostką rosołową bezssolną dla dzieci) i pichci na małym ogniu 20 minut.

Całość rozdziabać widelcem, jesli niemowlę już gotowe do większych kawałków. Nasze już jest.

Zaskakująco smaczna potrawa. Niemowlę lubi.

Dla czytelników skatologicznych- kupa potem piękną jest i potężną.

(Dzieciecia, nie rodzica 😉

O ziemniaku słodki mój!

Pisałam, kiedy się zainteresowałam słodkim ziemniakiem tu: https://dziewieciomiesiecznik.wordpress.com/2014/01/20/niutek-je-o-josephie-hellerze-blw-puree-i-sedesie-oraz-polineuropatii/

On. Słodki ziemniak. Pomarańczowawy. Jasny. Swietlisty. Się go piecze, dusi, gotuje na parze. Miękki, delikatny, sam w sobie pyszny i z innymi dodatkami. Pachnie po ugotowaniu włoską wiosną (nie wiem, czemu. Nie byłam wiosną we Włoszech, ale tylko to określenie mi pasuje, a co. Mogę. Mój blog).

Słodki ziemniak łagodzi smak innych warzyw. Łagodzi brokuła, kalafiora, mięsom dodaje rozkosznego ciepła i delikatności, rybie – aromatu i subtelności, nawet soczewica nabiera przy ziemniaku słodkim szlachetności. Której nie ma.

Ma za to masę wartości odżywczych, tak to jest w tym życiu (Vonnegut).

Dziecięciu można dodawać słodkiego ziemniaka do wszytskiego. Tak się Izaak przekonał do brokułów. Tak też można mu było zaserwować pierwszego w życiu łososia, który, niemal prosto z iralndzkiej wody, miał zdecydowany łososiowy smak, z tych bezpardonowych rybnych szarpaczy kubków smakowych, które mogą być miłe, ale raczej dla osób już wyszkolonych smakowo.

Słodkiego ziemniaka najlepiej gotowac na parze – 15 minut. Ale można zalać go wodą, dodać kostki rosołowej (specjalnej dla dzieci, czyli bez soli). Z tym że najmilej podać w kombinacji z czymś innym. Z kurczakiem, wołem, baranem, papryką.

Izaakowy pierwszy słodki ziemniak był z marchewką. Czyli orgia słodkości.

Jak powiedziała lokalna kelnerka w pewnym barze, zapytana o przewagę słodkiego ziemniaka nad zwykłym: it is good for you.

Wierzę w to mocno. Zawsze wierzyłam, ze to, co smaczne, jest good for you. Może nie wprost, ale jednak good. 🙂

Dziś wylądował w potrawce z soczewicą. Ponieważ Izaak zaraz sprobuje soczewicy, a jego reakcje są niezbadane, wolę poczekac z tym przepisem do jutra.

Pozdrawiam.

 

 

 

Banalność kalafiora

Za moich czasów kalafior serwowano z bułką tartą.

Najbardziej z kalafiora z bułką tartą lubiłam bułkę tartą.

W masełku smażoną.

Oczywiście.

Zdrapywałam ją pracowicie z kalafiora i zjadałam, warzywo zostawiając nietknięte.

Potem się przekonałam. Ale wbito mi nóż w serce w pewnej restauracyjce krakowskiej. Tam w sałatce, zresztą bardzo smacznej, z kalafiora wychynęła gąsiennica o słusznych gabarytach gasiennicy, której w życiu niczego nie brakowało. Cieszyłam się szczęściem gąsiennicy, podwójnym zresztą, bo uniknęła strasznej śmierci, ale kalafior znowu dostał się na listę warzyw unikanych.

Teraz posiadłam technikę monitoringu kalafiora. I od tej pory wiem, że jem kalafiora bez dodatków białczanych.

Izaak kalafiora też jada. Przepis banalny: kilka gałazek kalafiora gotowane na parze 10 min, W małym rondelku stopic masło, dodając łyżkę mąki, mieszając nieprzerwanie, potem dolać 150 ml mleka, mieszać, aż  się zrobi konsystencja porządnego sosu.

Tak, sosu beszamelowego.

Tak, Izaak je kalafiorka pod beszamelem, drań.

Odstawić rondelek. Sypnąc doń 50 g tartego sera (ja sypię cheddar, w Irlandii Północnej jest bardzo dobry).

Zamieszać, niech się ładnie rozejdzie.

Dodać kalafior do całości i albo zmielić albo podziabać widelcem, jesli dziecię z tych przeżuwających albo już z lekka zębnych.

Pozdrawiam 🙂